wobec niej samej.
W końcu to ona ma wadliwy gen. On jednak nie wypomniał jej tego ani tej nocy, ani nigdy później. Nawet podczas najczarniejszych godzin, kiedy koszmar choroby Jacka zaczął się rozwijać, Christopher pozostał najczulszym mężem. Rozumiejąc jej irracjonalne, choć może nieuniknione poczucie winy, okazywał jej bezgraniczną dobroć, troskę i miłość, którą obejmował także Jacka i pozostałe dzieci. Jedyna rzecz, która się zmieniła, która znów się pomiędzy nich wkradła, chociaż na innych warunkach, wydarzyła się trzy miesiące po diagnozie, kiedy to Christopher zupełnie otwarcie zażądał od niej zaspokajania swoich długo tłumionych, teraz za to jeszcze bardziej perwersyjnych potrzeb seksualnych. - Każdy terapeuta kładzie nacisk na co innego, jak zresztą można się spodziewać, i już mi to wcale nie pomaga. Nie zamierzam więcej zwracać się do nikogo poza tobą. Próbowałem się powstrzymywać, ale nie jestem taki silny jak ty i ze wstydem przyznaję, że bardzo tego potrzebuję. Błagam cię, Lizzie, okaż i ty trochę zrozumienia... I naprawdę go rozumiała. W pewnym sensie była to jedna z dziwniejszych oznak jej przemiany duchowej: zniknęła naiwność, priorytety radykalnie zmieniły swoje pozycje. Nie mogłaby ulec instynktom męża, gdyby wyobraźnia jej nie podpowiedziała, że zaspokojenie tych szczególnych potrzeb pomoże mu w ich nowym, pełnym smutku życiu; to taki ciemny kanał, przez który popłynie przynajmniej część jego spętanego cierpienia i bólu. Dlatego zgodziła się spróbować. Zresztą zdążyła już trochę zapomnieć, udało się jej zatrzeć w pamięci obraz tam-tego drugiego diametralnie różnego Christophera. Widziała jednak, jak bardzo mąż się pilnuje, nawet w trakcie stosunku, żeby przypadkiem nie wyrządzić jej poważnej krzywdy, i to trochę pomagało. Sam ból, jak przekonała się teraz, był niczym w porównaniu z tym, co czuła z powodu Jacka. A poza tym traktowała to jako jeszcze jedną karę za przeniesienie choroby na dziecko. Czasem, leżąc w łóżku z mężem i pozwalając mu na to, co jej robił, gardziła sobą i przysięgała, że już nigdy więcej się nie zgodzi. Ale wystarczyła jedna myśl o przyszłym losie Jacka, by podobnie jak ból, owa pogarda i nienawiść do siebie stały się czymś bez znaczenia. Ja się nie liczę, powtarzała sobie. W ogóle już się nie liczę. Potem, w świetle dnia, z pełną premedytacją chowała cały nocny ból i upokorzenie do najniższej emocjonalnej