Quincy kiedyś jej pomógł. Teraz ona chciała mu się odwdzięczyć.
Rainie jeszcze raz przyjrzała się mapie, ale przegapiła skręt. Zawróciła, mimo zakazu, po czym wjechała we właściwą drogę. Ulica była szeroka. Wzdłuż niej biegł kręty chodnik i rosło mnóstwo świeżo posadzonych magnolii. Nowa dzielnica i nowe pieniądze - pomyślała. Skręciła w ślepą uliczkę i oczy omal nie wyszły jej z orbit. Wielkie ceglane budowle kolonialne i wielkie powierzchnie zielonych trawników. Duże domy. Duże place. Ogrodzone posiadłości i bramy przy wjazdach. Wiedziała, że Quincy, człowiek dbający o zachowanie maksymalnego bezpieczeństwa, będzie miał dom w tego rodzaju okolicy, ale o czymś takim nie pomyślała. Dojechała do końca ulicy, gdzie z dala od jezdni stał mniej rzucający się w oczy ceglany dom. Rainie była pewna, że to dom Quincy'ego. Tylko przed tym jednym domem wszystkie krzewy zostały pieczołowicie wycięte, eliminując kryjówki dla ewentualnych intruzów. Popatrzyła na ogołocony plac i westchnęła. - Quincy, Quincy, Quincy - mruknęła. - Naprawdę musisz wziąć urlop. Podjechała do czarnej żelaznej bramy i wcisnęła guzik interkomu. Była czwarta po południu i Rainie nie oczekiwała, że Quincy będzie w domu, więc zdziwiła się, kiedy ktoś odpowiedział. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała głos kobiety. - Nazwisko i powód wizyty - spytała obojętnie kobieta. - Eee, Lorraine Conner. Pracuję z Quincym. - To nie było całkowite kłamstwo. - Proszę spojrzeć w stronę kamery i pokazać jakiś dokument. Uciekaj natychmiast - pomyślała Rainie - albo na zawsze zachowaj spokój. Odważnie popatrzyła w stronę obiektywu i pokazała licencję. Po chwili brama drgnęła i zaczęła się otwierać. Rainie ruszyła długim podjazdem. Przed drzwiami wejściowymi zjawiła się kobieta. Rainie wysiadła, nie czując się już tak dobrze jak przedtem. Kobieta miała czterdzieści lat, a może nawet trzydzieści. Trudno było powiedzieć, ponieważ poważna fryzura i surowy szary garnitur po prostu ją postarzały. Stała sztywno z założonymi rękami. Na nogach miała praktyczne czarne buty. Rainie pomyślała, że nie wygląda na gosposię. Nie była też w typie Quincy'ego, więc to nie jego była żona. Z pewnością mogłaby być świetną guwernantką. Rainie ściągnęła ramiona, wyprostowała głowę i ruszyła do wejścia. - Kim pani jest? - spytała surowo ubraną kobietę. - Proszę raczej powiedzieć, kim jest pani. - Przedstawiłam się przed kamerą, a poza tym spytałam pierwsza. 92 Kobieta uśmiechnęła się, ale wyszedł z tego co najwyżej grymas. - Możliwe, kochanie, ale moja tożsamość jest znaczniejsza niż twoja. -Rzeczywiście emblemat FBI był na pewno cięższy niż legitymacja prywatnego detektywa. Rainie skrzywiła się i zaczęła się zastanawiać, co się dzieje. - Przyjechałam spotkać się z Quincym - powiedziała. - Dlaczego? - To sprawa Quincy'ego, nie pani. - Teraz jego sprawy są moimi sprawami. - Sypia pani z nim? Agentka FBI zamrugała. - Chyba nie rozumiesz natury mojej pracy... - Więc pani z nim nie sypia. Wobec tego moje sprawy i jego sprawy to nie są pani sprawy.