- Wolha, przecież dopiero co tam byłaś, - miękko przypomniał wampir, obróciwszy się plecami do Lereeny i strzelając wredne miny - no, pocierpisz trochę, nie na darmo jest sławne imię Strażniczki. Demonstracyjnie złapałam się za dół brzucha i zaczęłam nerwowo podskakiwać, woląc skompromitować się teraz niż później.
- Żołądek mi się rozregulował z nerwów! - Człowiek... - z nieskrywaną pogardą wycedziła Lereena, odchodząc od drzwi i podążając w głąb świątyni. -- No to idź, tylko szybko! Podbiegłam do drzwi, ale nie zaczęłam ich otwierać. Na przyczepionych hakach wielkości mojego nadgarstka leżała belka, z wyglądu masywna i twarda, jednak sądząc po kolorze i strukturze drewna, zrobiono ją z elfickiego jesionu, a to drzewo łączy się z żelazem, jakby było z korka. Dotknąwszy haków i na amen stapiając z nimi belkę, z poczuciem wypełnionego obowiązku wróciłam z powrotem. Wytrzeszczone oczy polazły na czoło, Rolarowi nawet szczęka opadła, ukazawszy koniuszki kłów. - Odechciało mi się,- niewzruszona wyjaśniłam, przysiadając na skrawku ołtarza i zaczynając rozsznurowywać buty. Lereena nie znalazła słów, ostatecznie porażona przez ludzką głupotę. Nie mogłam się już cofnąć. Poszukawszy oczyma wieszak i nie znajdując jego, powiesiłam odzież na jednej ze Skatule. Świątynia od razu zrobiła się bardziej przyjazna i lekko frywolna. Lereena milcząco napatrzyła się na ten malowniczy krajobraz, potem spojrzała na Rolara i wielo znacząco ściągnęła lewą brew, więc wampir posłusznie złapał moje rzeczy w naręcze, uwalniając statuę. W obecności wysoko postawionej Władczyni czułam się jak wieśniaczka, którą z łaski zaproszoną do pańskiego sto¬łu – prostą kobietą, która czkając obgryza kości i głośno siorbię zupę prosto z miski patrząc się na gospodynię, która obrzydliwie ściska usteczka. Może do wampirów inaczej się odnosi? Raczej nie, wydaje mi się, że nie potrafi pójść z wizytą do swoich poddanych tak jak to robił Len. Władca Dogewy nie brzydził się odwiedzić umierającego staruszka, przyjmować porody lub pójść na ślub znajomego – był przyjacielem wszystkich mieszkańców doliny. Gdyby w Dogewie pojawił się łożniak – Len by go od razu rozpoznał. A jeśli ona też oni wie, ale nic sobie z tego nie robi? Od tej myśli zrobiło mi się niedobrze. Wtedy wysłucha nas, zdumiona pojęczy, zaproponuje nam skorzystanie z telepatofonu, a potem otworzy drzwi i rozkaz, żeby nas rozstrzelali. Nie, nie mogę o tym myśleć, muszę skupić się na obrzędzie... Powoli, kuląc się z chłodu, położyłam się na marmurowej płycie. Jaskrawe światło oślepiało mi oczy. Wilk sam wskoczył na ołtarz i położył się mi w nogach, w poprzek płyty, nieruchomo jak rzeźba. Wbrew oczekiwaniom, Lereena nie zaczęła go przywiązywać, chociaż z obu stron ołtarza zwisały łańcuchy z obręczami. - Widzę, że świetnie wiesz co masz robić,- nachyliwszy się, Władczyni niedbale potargała go po uszach. Zwierzę nastroszyło się, ale nie drgnęło. – w przeciwieństwie do swojej strażniczki. Złóż nogi, a ręce połóż na piersi. Poza w której się znajdowałam mnie nie pocieszała. Do pełni szczęście brakowało tylko świeczki, długiej i mocnej. Błagalnie spojrzałam na wampira, a ten wyrozumiale się nade mną nachylił. - Rolar, nie podoba mi się to! - Nie bój się,- wyszeptał w odpowiedzi,- wszystko idzie jak trzeba. Jeżeli Lereena spróbuje zmienić obrzęd, to ci od razu powiem. - A jeśli nie zdążysz? - żałośnie zapytałam, zaczynając panikować przed nieznanym. Dziwny na mnie popatrzył: - Nic ci się nie stanie. Zresztą, sama zobaczysz. Najważniejsze – przestań się bać. - Dobrze co tak mówić… - poczułam, że teraz naprawdę chcę do toalety, ale postanowiłam się nie przyznawać. Lereena wyciągnęła z fałdy sukienki sztylet, podrzuciła go na dłoni, odwróciła się i wyciągnęła go do mnie. Wzięłam i nieomal nie upuściłam – sztylet był bardzo miękki. Wyrzeźbiony z jakiejś słoniowej kości, bo był lżejszy niż drewniany. Rękojeść - nie wypolerowana, a gładka i jedwabista sama w sobie - tak miękko leżała na dłoni, że wydawało się, że jest przedłużeniem ręki. Samo ostrze przypominało półprzezroczyste pióro - cienkie, ze głównym trzonem i odchodzącymi od niego żyłkami. Popatrzyłam przez “pióro” na świat, który stał się przez to blado - różowy, a żyłki uzyskały piękny purpurowy kolor jak żyły. Widziałam już kiedyś coś takiego, pokazywali mi kielich z takiego tworzywa, napełniali go wodą i demonstrowali, jak zmienia kolor przy odrobinie jadu. - Ile sztyletów uzyskuje się z jednego jednorożca? - zainteresowałam się, skrywając oburzenie. Razem z Lenem rozmawialiśmy o tych legendarnych istotach, a wampir twierdził, że ich wymieraniu winni są ludzie, którzy zabijają jednorożce ze względu na drogocenne rogi i zupełnie jadalne, jakoby lecznicze, mięso. - Pięć-sześć,- spokojnie odpowiedział Rolar, nie zauważając moich emocji jakie dotyczyły tego pytania. – Jeśli spiłuje się czubek rogu, najwyżej jedną trzecią, za rok znów odrośnie. Jedna klinga wystarcza na kilka lat, jest bardzo trwała. - Pierwszy raz widzę, żeby róg jednorożca wykorzystywać w celach śmiercionośnych, a nie leczniczych. - Rytualnych, - poprawił wampir. – Nie można go zatruć, a nawet wybrudzić. Rany naniesione tym ostrzem szybko się leczą. - A na kogo będą je nanosić? - Na siebie. Wolha, przestań zachowywać się jak tchórz. Będzie kilka kropli krwi i to wszystko. - Może połóż się koło niej? - przerwała rozdrażniona Lereena. – Nie mogłeś jej wcześniej wszystko wyjaśnić? - Tak, nie mogłem,- odparł zmieszany wampir. Cienkie usta Władczyni, ozdobione blado - perłową pomadką, rozciągnęły się w złowrogim uśmiechu. - Brawo, Rolar! Ufaj, ale sprawdzaj, mam rację? A już pomyślałam, że zmieniłeś swoje zasady! - Zamilcz,- ze zwierzęcym rykiem podniósł się wampir, a ja pokryłam się gęsią skórką, bo ledwo co nie przymarzłam do ołtarza. Lereena nawet nie poruszyła brwi. Przeciwnie, gniewny wybuch Rolara sprawił jej przyjemność. - Ja, przynajmniej, nie udaję dobrego przyjaciela,- powiedziała, znacząco patrząc mu w oczy. Rolar skrzypnął zębami i cofnął się od ołtarza, poza zewnętrzny krąg statuetek, zginąwszy z mojego pola widzenia. “Mam nadzieję, że nie pokłócą się w czasie obrzędu i o mnie nie zapomną”, - tęsknie pomyślałam, ale zbyt późno zorientowałam się, że już trzymam sztylet w rękach. - Ustaw go ostrzem w dół,- poleciła Lereena, znów obracając się do mnie,- i trzymaj pomiędzy trzecim i czwartym żebrem nad sercem.. Ostrze przebiło skórę i wokół zaczęła pojawiać się plamka krwi. Mocniej ścisnęłam rękojeść. Wydawało mi się, że wystarczy ją wypuścić - i sztylet sam wskoczy pomiędzy żebra, tnąc ciało jak masło. - I co teraz? - Zamknij oczy, odpręż się, a za kilka minut krąg się aktywuje. -- Lereena powiedziała to takim bladym i obojętnym głosem, jakby objaśniała mi, gdzie mogę znaleźć beczkę w piwnicy z marynowanymi jabłkami. - To wszystko? - speszyłam się. - A zaklęcie? A siła potrzebna do obrzędu? Czy Krąg może się sam aktywować? W żadnym wypadku, bezapelacyjnie oświadczał Mistrz na wykładach magii praktycznej. Bez czarnych kogutów, wierzgających dziewic lub chociażby zwykłej Wiedźmie Kręgi pozostawały bezkształtnymi rysunkami. Od momentu aktywacji mogły pracować nawet latami i rozrastać się, jak dziury w roboczych butach, pobierając energię z różnych stron kręgu.! - Jeżeli jesteś prawdziwą strażniczką, to źródło jest w tobie. -- Lereena jak dawniej stała obok, lecz Rolar milczał - widocznie, przepisami na nie pozwalały. -- Trzeba tylko go tylko uwolnić. -Jak? - Powiedziałam - leż spokojnie. Przez taką odpowiedź chciałam zwiać stamtąd wywaliwszy przy okazji drzwi i zaklęcie. Co by tam Rolar ani mówił, Lereena zachowywała się bardzo podejrzanie, jakby mając przedsmak rozrywki, która okaże się dla nas pułapką. - A jak tam trafię i jak znajdę Lena? - On sam ciebie znajdzie. Pomyśl jak jego przekonać, żeby wrócił. - I że powinnam była mu powiedzieć? - Ty powinnaś wiedzieć. -- Uśmiech Lereeny zupełnie przypominał mi najedzoną żmiję. -- Nie bez powodu wybrał właśnie ciebie. Przypomnij sobie, co było dla niego najważniejsze? Może, zostały jakieś niedokończone sprawy, niespełnione zobowiązania? Albo macie wspólną tajemnicę, którą on powiedział tylko tobie? “Gdyby on mi ufał, to bym tu nie leżała”, - mrocznie stwierdziłam, z ogromną niechęcią zamykając oczy. Widocznie, na ulicy wzeszło słońce; skośne poranne promienie wpadały do świątyni, tak, że widziałam je nawet przez zamknięte powieki. - On jest Władcą Dogewy i na nim trzyma się… trzymała się cała dolina. Może trzeba mu o tym przypomnieć - podpowiedział Rolar. “Aha,- mrocznie pomyślałam,- za życie nie mógł wytrzymać takich uwag. Jeden Kajeł wystarczy”. Leżeć z zamkniętymi oczami, oczekując czegoś nieświadomie, było strasznie. Czas ciągnął się powoli i wstrętnie, że między uderzeniami serca zdążyłabym policzyć do stu, jeśli bym miała taką zachciankę. Minęły miesiące i lata, zanim choć trochę przyśpieszył. Nic nowego się nie stało, z ulicy nie dochodził żaden dźwięk, wampiry, wydaje mi się, w ogóle skamieniały, nie poruszając się i nie oddychając. Wkrótce zaczęłam marznąć, a ołtarz – ranić moje wypukłe części ciała. Na dodatek coś gryzło mnie między łopatkami. Chyba to nie był pierwszy znak pojawiającej się siły kręgu. Pewnie tam szalała, korzystając z mojego biednego położenia, pchła. Nie wytrzymałam i lekko otworzyłam oczy, a w tej samej chwili Robin zamocowany naprzeciwko mnie rozświetlił się blaskiem. Statua tonęła w czerwonym blasku i marmur zaczął błyszczeć jak smalec wsadzony do ciepłego sagana. Kilka sekund później stwór był rozmazany jakby przebywał pod wodą, ale niestety bardziej realny niż wcześniej. Powiedziałabym nawet, że ruszał się, rozprostowując łapy, kręcąc kamieniem w ustach i drapieżnie patrząc na mnie warczała. Na ciele Lereeny tańczyły czerwone blaski, ale nawet bez nich nie można było zaliczyć jej do kategorii „dobrych i życzliwych”. Triumfalny, wrogi szept rozwiał moje ostatnie wątpliwości: - Jednak uda mi się zobaczyć obrzęd z tej strony... dawno o tym marzyłam. Jęknęłam w myślach. Rola zwykłego widza także wydawała mi się bardziej satysfakcjonująca. Kamienie zapalały się jeden za drugim, coraz szybciej i szybciej. Leżąc z półotwartymi oczyma, nie widziałam całego kręgu i mogłam się tylko domyślać, że po transformacji statuy ostatni aktywował się trzynasty kamień - diament, umocowany na ołtarzu, obok mojej głowy. Powietrze nad heksagramem zaczęło robić się gęstsze, mętne, przekształcać się w mały huragan. W skronie uderzyła mi krew, chłód i swędzenie zostało razem z ciałem na ołtarzu.