otwierała drzwi do nieznanej przyszłości.
W Nicei pociąg stał dość długo. Tempera zawsze pragnęła zwiedzić miasto, o którym tak pięknie pisał Smollett, przejść się Promenade des Anglais, gdzie jak opowiadał ojciec, przesiadywali różni hultaje i doświadczonym okiem mierzyli każdą mijającą ich damę. Niestety, nie miała zbyt dużo czasu na refleksje, gdyż 36 toaletę lady Rothley udało się zakończyć dopiero, gdy pociąg zaledwie pięć minut po wyjeździe z Nicei wtoczył się na stację w Villefranche. Tu Tempera przekonała się ostatecznie, jak doskonale książę zaplanował i zorganizował podróż swoich gości. Przed dworcem czekały już na nich dwa powozy i lando dla służby. W trosce o pasażerów nad siedzeniami landa rozpięto płócienny, ozdobiony frędzlami baldachim, chroniący przed zbyt silnym słońcem. Zadbano też o pojazdy do przewiezienia stosów bagażu gości, lecz zanim służący zdołali rozpoznać i załadować wszystkie kufry, damy i panowie już odjechali powozami. Wśród nich i lady Rothley, osłaniająca piękną twarz błękitną parasolką dobraną kolorem do sukni. Kiedy Tempera upewniła się, że wszystkie skórzane kufry i okrągłe pudła na kapelusze bezpiecznie spoczęły w wozie bagażowym i lando w końcu ruszyło, mogła swobodnie rozejrzeć się wokół. Spojrzała na port Villefranche, w którym tłoczyły się statki handlowe o wysokich masztach i połyskujące białe jachty. Wyobraziła sobie, że jeden z nich należy do księcia. Nie chciała jednak nikogo o nic pytać, by nie wydać się wścibską. Rozkoszowała się widokiem półtropikalnej roślinności na wzgórzu, po którym właśnie zaczęło wspinać się lando. Wokół rosły palmy i gaje oliwne, a urocze dolinki po obu stronach drogi mieniły się kolorami dziko rosnących kwiatów. Tempera była zawiedziona, że nie jadą brzegiem morza, ale zachwycała się pokrytymi śniegiem szczytami gór w oddali. Pokojówki skracały sobie drogę plotkowaniem. W innej scenerii Tempera słuchałaby ich i, być może, dowiedziałaby się czegoś pożytecznego. Teraz jednak pochłonęły ją całkowicie 37 dzikie orchidee i żółte fritilarie, białe i liliowe krokusy, szkarłatne soldanelle i inne alpejskie rośliny. Powóz wspinał się coraz wyżej. Nagle przed nimi, wysoko na cyplu — Tempera była pewna, że jest to St. Hospice — na błękitnym niebie zarysowała się sylwetka zamku. — Co to za budowla? — spytała siedzącą obok pokojówkę. — To Chateau Bellevue. Właśnie tam jedziemy — rzuciła panna Briggs, obojętnie spoglądając na zamek, zła, że przerwano jej konwersację. — To tutaj mieszka książę? — w pytaniu Tempery